Jak nie urok to przemarsz wojsk.

Zeby nie bylo, ze u nas tylko same egzotyczne podroze i atrakcje! A jakze, upomniala sie i o nas szara rzeczywistosc i bolaczki dnia codziennego. Problem za problemem, a to samochody, jeden po drugim: akumulatory, kable jakies, albo caly jakis uklad w Hubowym (najstarszym) aucie. I decyzja czy jest sens dokladac do starego juz i tak samochodu. Alternatywa jest kupno nowego, co w tym momencie raczej nie wchodzi w gre – a to glownie dlatego, ze nikt nie ma sie czasu tym zajac, a poza tym w miedzyczasie trafily sie inne grube wydatki. Mam wrazenie, ze przez ostatnie kilka miesiecy wymienilismy juz w domu chyba wszystkie najwazniejsze sprzety lacznie z bojlerami i obydwoma (juz) klimatyzatorami. A dodam, ze nie jest to stary dom, mieszkamy tu 13 lat. Oczywiscie wszystkie te “wymiany” to grube monety. Do tego po ostatnich burzach zaczal nam przeciekac dach, rozwalil sie plot i ruszaja sie cegly nad balkonem. Firma ubezpieczeniowa przyslala rzeczoznawce, ktory uznal, ze dach jest w idealnym stanie, ubezpieczenie nie pokryje zatem zadnych napraw! W ktora strone sie nie odbrocic, cos trzeba naprawic, wymienic, z kims cos negocjowac, dyskutowac. Dzwonic, pisac, prosic, grozic. Wiekszosc tych usterek dzieje sie oczywiscie kiedy albo Huba nie ma w domu albo ma “spotkania na najwyzszym szczeblu”, ktorych ni kak odwolac. Ani chwili spokoju, ani momentu na odpoczynek czy zlapannie oddechu. Wiem, sa w zyciu gorsze tragedie, ale doprawdy nudne sie juz staja te ciagle naprawy i z utesknieniem czekam na jakas letnia nude, na spokojne wieczory w basenie czy z ksiazka na tarasie. Tymczasem umawiam kolejnego rzeczoznawce i dzwonie do firmy, ktora instalowala nowa klimatyzacje ze skarga na ekipe, ktora uszkodzila nam futryne. Bozszszsz….