Po ostatniej wizycie Huba i Ami we Wloszech, wyswietla mi sie mnostwo filmikow i rolek o Wloszech. Na jednym z nich, kobieta bardzo fajnie opowiadala o zyciu we Wloszech i porownuje je do zycia w Stanach. Fajna, ciekawa i sklaniajaca do przemyslen tresc. Wiem, ze zawsze nam sie wydaje, ze trawa jest zielensza po drugiej stronie, ale ostatnimi czasy Amerykanski system slabo wypada w roznego rodzaju zestawieniach. Wiele jest plusow zycia w Stanach. Naleza do nich, moim zdaniem: mozliwosci rozwoju, medycyna na wysokim poziomie, mozliwosci dla mlodych, swietna edukacja, dosyc wysoki standard zycia, dostep do przepieknej natury, roznorodnosc kultorowa i wiele innych, ktore moglabym jeszcze wymieniac. Do minusow zaliczylabym: szybkie tempo zycia, brak systemu socjalnego na wypadek choroby, ciazy, etc., spora konkurencja na polu zawodowym, brak porzadnych urlopow, generalnie ‘kult pracy’. I do tego nawiazuje wlasnie filmik. W Stanach ludzie zyja zeby pracowac, a we Wloszech, w/g autorki – pracuja zeby zyc. Czyli robia minimum, a reszte czasu spedzaja z rodzina, zyja wolniejszym tempem co golym okiem widac na codzien. Spokojne, dlugie posilki, duzo ruchu, wszedzie sie chodzi, dlugie urlopy, na ktorych nie odczytuje sie emailii sluzbowych, mnostwo swiat, celebracji, okazji do spotkan towarzyskich. Jednym slowem relaks, spokoj, rodzina, dobre, swieze jedzenie… a gdzies na koncu praca, ktora jest bo jest, ale nie przeslania nam calego zycia. Najciekawszym spostrzezeniem, ktore poniekad otworzylo mi oczy, bylo stwierdzenie, ze w Stanach zabiera nam sie wszystko to co powinno byc naturalne i niewymuszone, po to tylko zeby to samo ‘opakowac’ nam jako usluge lub produkt i sprzedac za pieniadze.
Czyli, np. Odpoczynek – zabiera nam sie odpoczynek, nie ma ustawowo zagwarantowanych urlopow, malo swiat, malo zwolnienia chorobowego, co wszystko to powoduje dodatkowy stres. Ale, owszem, za ‘drobna oplata’ mozna sobie wykupic terapie, ktora nas odstresuje, mozna wykupic masaz, akupunkture, medytacje czy inna forme relaksu. Byc moze gdybysmy naturalnie byli wypczeci, niezestresowani, to nie potrzebowalibysmy ‘uslug odstresowujacych’ za grube monety. Gdyby system pozwalal nam na dlugie spotkania towarzyskie, na picie espresso cale popoludnie, na wielogodzinne posilki, na dlugie rozmowy z przyjaciolka – to w sumie zaden terapeuta nie bylby nam juz potrzebny.
Kolejny przyklad: jedzenie. Zamiast naturalnych, zdrowych produktow, zwyklego jedzenia, prostych potraw – mamy cuda w puszkach, torebkach, mrozonkach , pelne chemikaliow przedluzajacych date waznosci, wspomagaczy, spulchniaczy, kolorantow. I zeby to wszystko przetrawic, musimy kupic drogie priobiotyki, prebiotyki, zielony proszek, enzymy w tabletkach, collagen w proszku. A wystarczyloby aby chleb mial w skladzie 3 podstatwowe skladniki zamiast 17, a warzywa nie konieczie musza byc piekne i blyszczace ale za to smaczne i w miare zdrowe i aby dojrzewaly na krzaku a nie w chlodni.
Wreszcie ruch: ruch nie jest naturalna czescia naszego stylu zycia. Mamy samochody, metro, w zasadzie nie ma potrzeby chodzenia. Malo tego, wszelkie udogodnienia w stylu ‘drive through’ banki, pralnie, apteki, wrecz nas zniechecaja do chodzenia na piechote. Pamietam jak jeszcze bedac na studiach w Polsce wszedzie chodzilo sie na piechote. Jezeli mozna bylo gdziesz dojsc w 30-40 minut, nawet sie czlowiek nie zastanawial. Do tego bieganie do przystanku, przesiadki, jednym slowem sporo ruchu, ktory niejako wkomponowany byl w nasz codzienny rozklad dnia. Teraz 10,000 krokow dziennie staje sie wyzwaniem. Trzeba planowac, w kalendarz niemalze wpisac jako dodatkowe ‘zajecie’ zeby sie troche poruszac. Trzeba zaplacic za klase, trenera, wykupic karnet na silownie. Do tego trzeba znalezc czas, czasem opiekunke do dziecka, trzeba dojechac, moze urwac sie z pracy – jednym slowem kosztuje nas to sporo zachodu. W takich Wloszech, dla odmiany, sporo sie chodzi, w miastach ciezko zaparkowac wiec ludzie chetnie korzystaja z transportu publicznego, podbiegna do tramwaju, reszte dojda na piechote.
Oczywiscie wiem, ze sami jestesmy sobie winni, ze wpadamy w te sidla komerchy, ze przeciez mozna sie wiecej ruszac, wstac wczesniej, pojsc pozniej spac, zawsze wygospodrowac godzinke na ruch. Ze mozna sobie wyhodowac marchewke pod domem, ze mozna wygadac sie do kolezanki zamiast pedzic na terapie. Nie zmienia to jednak faktu, ze caly system, cale nasze zycie juz tak jest skonstruowane zeby tego czasu na odpoczynek/ruch/spokojne posilki bylo jak najmniej. Najlepiej cale zycie spedzic w robocie, nawet nie chce zaczynac tematu urlopow wypoczynkowych i podejscia Amerykanow do odpoczynku od pracy. Dzieki wszechobecnej technologii, z pracy sie w zasadzie teraz nie wychodzi. I naprawde wiele wysilku i samodyscypliny wymaga zeby sie choc na chwile wylaczyc. Wiem to po sobie.
Uff… nie chce tak zabrzmiec pesymistycznie. Wiem, ze Wlochy tez maja swoje problemy. Mam znajomych, ktorzy narzekaja na obecna polityke, na prawicowy rzad, na rozdawnictwo. Wiem, ze mlodzi maja ciezko, sporo 30 latkow mieszka nadal z rodzicami bo nie stac ich na wlasne lokum. Wiem, wiem, wszedzie dobrze gdzie nas nie ma. Nie mniej jednak ten filimik zainspirowal mnie do przemyslen i moze nawet pewnych zmian.