Ostatnie 2 miesiace w telegraficznym skrocie

Z chronologia troche mi na bakier, ale staram sie nadrobic ostatnie 2 miesiace nieobecnosci na blogu. Wiadomo, ze jak mnie tu nie ma to dzieje sie duzo – za duzo. Tak duzo, ze nie mam czasu tego opisac. Po powrocie z Afryki jeszcze potrzebowalismy kilka dni zeby dojsc do siebie. I fizycznie i psychicznie, przyznam szczerze. Przez prawie tydzien nadal mielismy klopoty zoladkowe, chyba tym razem przestawialismy sie na tutejsza flore bakteryjna;). Oczywiscie spotkania ze znajomymi, opowiadanie i dzielenie sie wrazeniami, zdjecia, filmiki. Caly czas ten temat fundacji, dzieci, naszych pomyslow jak im dalej pomagac gdzies tam sie tli do tej pory w zasadzie.

Tymczasem szybko trzeba bylo wrocic do naszej rzeczywistosci, pracy, szkoly. Szybko musialam sobie uswiadomic, ze wlasnie zblizaja sie Swieta Wielkanocne. Totalnie mnie w tym roku zaskoczyly. Na szybko trzeba bylo cos zaplanowac, jakies zakupy, gotowanie, pieczenie. Z Houston przyjechali znajomi. Sobota uplynela nam na przygotowaniach, tradycyjnych pogaduchach przy krojeniu salatki;). Panowie zabrali dzieciaki do cyrku a wieczorem usiedlismy by nareszczie troche poswietowac. Niedziele wielkanocna spedzilismy w przemilym gronie przyjaciol u Agi i Arka.

Tuz po swietach przylecieli do nas z Polski kuzyni. Moja kuzynka Natalia, z mezem i 10-cio miesiecznym Ignasiem. Bardzo chcieli zobaczyc zacmienie slonca, ktore akurat dobrze widoczne bylo w Texasie. Przy okazji chcieli troche pozwiedzac: Houston, San Antonio, Nowy Orlean no i oczywiscie Dallas.

Gdy los chce sobie z ciebie zadrwic to w najmniej odpowiednim momencie rzuci co klode pod nogi i martw sie babo. Zaraz po tym jak przylecieli kuzyni, dostalam telefon z Polski, ze mama moja spadla ze schodow i polamala sobie obydwie rece! Tak, po raz kolejny (juz 3) mama spada ze schodow i lamie sobie konczyny. Zlamane obydwie rece to jedno chyba z gorszych zlaman, czlowiek w mgnieniu oka staje sie inwalida, nie bedacym w stanie zrobic sobie niczego. Oczywiscie moj pierwszy instynkt byl taki ze by rzucic wszystko i leciec do mamy. Ale moment naprawde nie mogl byc gorszy, jeszcze ogarniam sie po Afryce, mam gosci z Polski, w pracy koniec roku fiskalnego, za kilka tygodni Komunia Antosi i zwiazane z tym przygotowania. Dzieki, nie ukrywam, pomocy tesciow, ktorzy obiecali zajac sie domem i dziecmi i Huba, ktory ma teraz ogrom pracy w szkole przed koncem roku, ale mimo wszystko wzial na siebie troche obowiazkow – udalo mi sie wyskoczyc do mamy na 10 dni. Moze to niewiele, ale zajelam sie mama przez tydzien, i zalatwilam sporo spraw. Przeciagnelam mame po lekarzach, od neurologa do rodzinnego do diabetologa do ortopedy, umowilam kolejne wizyty lekarskie i badania. Co najwazniejsze, zoroganizowalam mamie opieke. Dzieki pomocy oczywiscie kochanej rodziny, szczegolnie Marzenki, poznalam pania Asie, ktora zgodzila sie zaopiekowac mama na najblizsze tygodnie. Dwie opiekunki przychodzia do mamy 3 razy dziennie, pomagajac jej we wszystkich czynnosciach.

Z ciezkim sercem, choc w dobrych rekach, musialam zostawic mame i wracac do domu, do mojego zycia, moich obowiazkow i gosci, ktorzy akurat konczyli objazdowke po Texsasie i zjezdzali do Dallas. W tym momencie mama ma juz zdjety gips i zalozone ortezy, kosci goja sie wzorowo, opieka sie sprawdza wysmienicie, mama jest dopilowana i zadowolona bo ma nie tylko opieke, ale rowniez mile towarzystko i pyszne obiadki.

Antonia Cecilia 8 lat

Z opoznieniem okrutnym, ale musze odnotowac, ze nasza Antonka skonczyla 8 lat w marcu. Nasza przekochana istotka. Madra, o wielkim sercu choc troche uparta i rozpieszczona;). Kochamy ja najmocniej i wnosi w nasze zycie tyle radosci. Czasami testuje nasza cierpliwosc;). Ma niespozyta energie, chce ciagle cos robic, 5 minut nie usiedzi na miejscu. Najchetniej spedzalaby kazda wolna chwile na dworze, na rolkach, na rowerze, na hulajnodze. Dosyc dobrze radzi sobie z plywaniem, jest najszybsza w grupie. Nadal gra na pianinie, choc trudno namowic ja na cwiczenie. Na przyszly rok szkolny koniecznie chce zapisac sie na pilke nozna i siatkowke. Dobrze radzi sobie w szkole, choc brakuje jej jeszcze cierpliwosci i chce szybko wszystko skonczyc, co wiadomo konczy sie jakims pomylkami i gorsza ocena. Albo sama arbitralnie wybiera sobie ktore zadania chce zrobic, a reszte omija;). Na kazdy temat ma opinie i chetnie ja wyraza;). We wszystkim chce nasladowac starsza siostre. O kosmetykach i makijazach wie wiecej niz ja, smiejemy sie, ze smialo moglaby pracowac w Sephorze i doaradzac dziewczynom, ktore kosmetyki sa najlepsze.

Sporo wydarzen przed Antonia w tym roku. Za chwile Pierwsza Komunia Swieta. Antonka troche to przezywa, bo jednak jeszcze troche wstydzi sie takich publicznych wydarzen, gdzie wszyscy na ciebie patrza i oceniaja;). Do tego spowiedz – co ona niby ma temu ksiedzu powiedziec. No moze troche i byla niegrzeczna, ale nie, ze codziennie, wiec co tam bedzie opowiadac;) Na wakacje prawdopodobnie poleci z dziadkami do Polski, czego nie moze sie juz doczekac.

100 Lat Antonka! Rosnij zdrowo i przynos nam radosc kazdego dnia!

Kenya Trip – Safari i Nairobi

Mimo, ze glownym celem naszej wizyty w Kenii byl wolontariat w fundacji, wykroilismy dwa dni, zeby zobaczyc rowniez to z czego Kenia chyba slynie najbardziej, mianowicie nature i safari. Niesamowite doswiadczenie tak z bliska podejrzec nature, dzikie zwierzeta i przepiekna przyrode. Duze wrazenie zrobil na nas park Ol Pejeta . Zobaczylismy mnostwo zwierzat, prawie cala slynna “wielka piatke”, czyli lwa, leoparda, slonia, nosorozca i bawola afrykanskiego. Lew nie chcial wspolpracowac i sie pokazac. W Nairobi National Park, moglismy za to z bliska podejrzec prawdziwa lwia uczte, na ktorej cala lwia rodzina rozszarpywala swiezo zlapanego bawola;). Zwierzeta ogladane z bliska sa niesamowite. Czasem trzeba uwazac, zeby nie podjechac wlasnie za blisko. Slonica z mlodym prawie nas pogonila jak chcielismy jej zaklocic lunch i zrobic jej zdjecie z bliska. Podobnie bawoly w innym parku nie byly zachwycone gdy Aga probowala zrobic sobie z nimi selfie;). Kolejnym cudnym miejscem, ktore widzielismy jest Jezioro Elementaita, gdzie podziwialismy rozowe pelikany. W cudownej aranzancji i synchronizacji, cale stada pelikanow odlatuja i przylatuja z miejsca na miejsce tworzac sprawiajac niesamowite wrazenie. Piekne kolory ptakow na tle blekitno-zielonego jeziora, w otoczeniu gor i stepu tworza cudowne tlo dla tego spektaklu. Ciesze sie bardzo, ze udalo nam sie zobaczyc te cuda natury i goraco polecam safari i parki narodowe w Kenii.

Na zwiedzaniego samego Nairobi nie zostalo nam wiele czasu. Szkoda nam bylo latac po muzech, kiedy tyle jeszcze bylo do roboty w fundacji. Ale wymknelismy sie ostatniego dnia troche wczesniej i polazilismy po miescie. Czy rzeczywiscie rzuca na kolana to nie powiem. Po safari i wizycie w parkach, muzeum z wypchanymi zwierzetami naprawde nie robi juz wrazenia. Biznesowe downtown podobne do wielu innych, hotele, biurowce, te same firmy, te same marki. Ciekawym miejscem jest na pewno Giraffe Sanctuary, gdzie leczy sie zyrafy. Mozna do nich podejsc blisko, pokarmic, poobserwowac. W odroznieniu od zwierzat na wolnosci, te nie maja problemu by je dotknac czy zrobic sobie selfi. Zdecydowanie najciekawszym miejscem dla mnie bylo Muzeum Karen Blixen, czyli dom w ktorym mieszkala bohaterka “Pozegnania z Afryka”. Swietne utrzymana willa z pieknym ogrodem robi wrazenie i natychmiast przenosi nas na plan filmu/karty ksiazki. Uwielbiam ten film, widzialam go wiele razy i chyba jak wiele kobiet na calym swiecie po tym filmie wlasnie zakochalysmy sie w Robercie Redfordzie;). Ciekawa historia, w wiekszosci prawdziwa, cudownie opisana przez Karen Blixen. Karen jest zreszta prawdziwa bohaterka dla Kenijczykow. Jest symbolem walki o poprawe bytu tubylcow i edukacje dla wszystkich dzieci. Na jej czesc nazwano nawet cala dzielnice. Karen – to obecnie prestizowa, bogata dzielnica, w ktorej widzielismy piekne domy, posiadlosci, pola golfowe i mnostwo szkol katolickich i domow zakonnych. W Nairobi podobaly mi sie tez lokalne targi, gdzie mozna kupic ciekawe pamiatki, w wiekszosci recznie robione gadzety, ale tez piekne obrazy, czesto malowane gdzies na zapleczu lub w malej wiosce pod Nairobi.

Marzec – Kenya Trip – Ngao

To był wyjazd zupełnie inny niż wszystkie. Pod każdym względem, z której strony by nie spojrzeć była to wyjątkowa wyprawa. Myślę, że bez patosu można nazwać ten wyjazd, wyprawą życia. Pomysł wyjazdu narodził się gdy się okazało że Hub wyjeżdża do Kenii ze studentami. Dla niego również nie był to typowy wyjazd. Studentami zajmował się inny profesor a Hubert i Habte uczestniczyli w spotkaniach z uniwersytetami, ministerstwem edukacji, firmami. Owocem takich spotkań są zazwyczaj umowy partnerskie, wymian studentów i kadry, praktyki, staże, itp. Tym razem spotkania dotyczyły również konferencji nt. sustainability które odbędą się w Ghanie w 2024 i Kenii w 2025 roku. W ogóle Afryka cieszy się teraz dużym zainteresowaniem jeżeli chodzi o realizację celów UN w zakresie sustainability takich jak eliminacja głodu, dostęp do edukacji dla wszystkich, prawa kobiet czy dostęp do opieki zdrowotnej. O tym właśnie będą konferencje i te tematy były przedmiotem dyskusji podczas spotkań służbowych.

Jak już było wiadomo że Hub będzie w Kenii w czasie ferii, pomyśleliśmy że fajnie byłoby żeby Amelia również tam pojechała i może odbyła jakiś wolontariat. Tak się złożyło, że poznaliśmy Anthoniego, który jest założycielem i szefem Ngao Foundation w Nairobi. Ngao pracuje w najuboższych dzielnicach Nairobi, oferuje wsparcie i programy dla najbiedniejszych dzieci i kobiet. Począwszy od posiłków do zajęć dla dzieci, warsztatów dla kobiet, wsparcia AA- fundacja jest bazą i azylem dla setek ludzi zepchniętych na margines życia przez biedę i system. Po wstępnych rozmowach z Anthonym, ustaliliśmy program wolontariatu dla Amelii i Oliwera bo w przedsięwzięcie wciągnęłam również Agę i Oliwera. Zważywszy na to, że Hub był mega zajęty spotkaniami, dosyć szybko wyklarowało się, że ja również muszę jechać i dopilnować logistyki.

Za nami tydzień pracy w Ngao, tydzień pełny wrażeń, emocji, obrazów, które każde z nas zachowa w pamięci na długo. Słowami nie da się opisać jak wielkim przeżyciem był ten wyjazd, ile się nauczaliśmy, dowiedzieliśmy, jak zupełnie inaczej patrzymy teraz na wiele kwestii. Mysle, ze sporo nauczyliśmy sie o sobie samych, o wartości pokory, o umiejetności nachylenia się nad drugim człowiekiem. Największa chyba lekcja dla mnie osobiście jest to jak niewiele tak naprawdę potrzeba do szczęścia. Ludzie, którzy naprawdę nie mają nic, którzy każdego dnia walczą o przetrwanie, nie wiedzą skąd wezmą kolejny posiłek by nakarmić dziecko, potrafią cieszyć się ze wszystkiego. Każdy dzień zaczynają o dziękowania Bogu, że przeżyli i są szczęśliwi. Mam naglebsza nadzieje, ze ta wizyta byla rowniez lekcja dla mojej Meli. Ze bedzie juz teraz inaczej patrzyla na skomercjalizowany swiat, na swoje zycie. Mam nadzieje, ze zachowa w sobie juz na zawsze ta pokore i empatie dla innych, ktorej niestety nikt tutaj w Stanach nie uczy. Powiedzialabym wrecz, ze sa to wartosci niemodne, nie dajace sie przeliczyc na kase, niepopularne.

W Sobotę pojechaliśmy spotkać się z Anthonym i kadrą fundacji Ngao. Już sam dojazd był nie lada wyzwaniem gdy aby dotrzeć do ‚biura’, trzeba przebić się przez gorszą część Kangemi, jednej z uboższych dzielnic. Kangemi i Kibera to jedne z największych slumsów, nieformalnych skupisk mieszkalnych w Nairobi a niektórzy twierdzą, że Kibera to największe slumsy na świecie. Wg różnych szacunków mieszka tam od 2-4 milionów ludzi. Kangemi i Kibera staną się naszym terytorium na następny tydzień. To właśnie tam działa Ngao, pomagając tym najbardziej potrzebującym bo skala potrzeb jest tak olbrzymia, że wszystkim pomóc się nie da. A Ngao to mała fundacja, ze skromnym budżetem i 8 osobową kadrą. Fundację założył Anthony Hulula w 2011 roku. Anthony jest działaczem w tym środowisku od zawsze, przed założeniem Ngao pracował dla innych NGOs w okolicy.

Anthony to prawdziwy lider, taki magnes, który przyciąga do sibie ludzi. Zespół Ngao tworzy grupa pasjonatów, młodych ludzi, którzy absolutnie i bez reszty oddali się idei niesienia pomocy innym. Spędziliśmy z nimi tydzień czasu i przez tydzień dręczyłam ich pytaniami co ich motywuje, co ich napędza żeby każdego dnia wstawać z uśmiechem na twarzy i rozdawać optymizm na prawo i lewo i być szczęśliwym. Motywacja każdego z nich, można powiedzieć, pochodzi z innego źródła. Wielu z nich borykało się z biedą i problemami od dzieciństwa. W różny sposób dostali się pod skrzydła Anthoniego, który wyprowadził ich na ludzi, wyciągnął z nałogu, biedy czy innych tarapatów. Gdy już stanęli na nogi, chętnie wrócili do Anthoniego by pracować w Fundacji. Są też tacy, którzy po studiach zaczęli pracę w Ngao i nie wyobrażają sobie innej choć mogliby dostać lepszą pracę za lepsze pieniądze. Takiego oddania i poświęcenia nie widziałam chyba jeszcze nigdzie.

Virginia koordynuję programy edukacyjne, wizyty domowe, dociera do najbardziej potrzebujących, organizuje sponsoring dla dzieci aby mogły chodzić do szkoły. Grace, jest w fundacji od niedawna, ale już wciągnęła się na dobre. Jest pracownikiem socjalnym, odwiedza rodziny, pomaga rozwiązać problemy zdrowotne, szkolne, pracuje z uzależnionymi od alkoholu, zachęca do uczestniczenia w spotkaniach AA i terapii. Esther, w fundacji odpowiedzialna jest za programy żywieniowe i women empowerment; z zawodu dietetyczka, organizuje posiłki, szkolenia z żywienia, warsztaty dla kobiet w ciąży i połogu; prowadzi również grupę Samopomocy, gdzie kobiety wspierają się nawzajem, uczą jak gospodarować skromnym budżetem, jak radzić sobie z brakiem jedzenia, jak wspierać rodziny, jak wychowywać dzieci. Kobiety zorganizowały również grupę finansową, gdzie uczą się jak inwestować pieniądze, udzielają mikro pożyczek czy uczą się podstaw biznesu. Owocem tej grupy jest projekt robienia biżuterii, która sprzedają. Zarobione pieniądze reinwestują w materiały i zbierają na wspólne konto. Maree, pomaga w projektach żywieniowych i edukacyjnych. John jest odpowiedzialny za kwestie techniczne. Koordynuje projekt filtrowania wody, instaluje systemy filtrujące w okolicznych szkołach, dostarcza wodę pitną do domów, etc. Mike, w fundacji odpowiada za stronę internetową i media społecznościowe. Po burzliwej przeszłości, wrócił do Fundacji i z pasją ją wspomaga każdego dnia dziękując Bogu i Anthoniemu za kolejną szansę. Collins prowadzi warsztaty doskonalenia zawodowego, szkoli mlodziez z elektryki, jest rowniez mentorem i nauczycielem. Po skonczonych kursach, mlodziez zdaje egzaminy panstwowe, nabywa uprawnienia elektryka i znajduje prace, ale tez czesto wraca do Kangemi i pomaga zakladajac swiatlo czy instalujac systemy elektryczne w kosciolach, szkolach, domach. Florence prowadzi warsztaty krawieckie dla kobiet, koordynuje sprzedaz uszytych ubran czy recznie robionych gadzetow. To Cisi bohaterowie Ngao. To ludzie, którzy każdego dnia pracują z mieszkańcami Kangemi i Kibery. To takze moi bohaterowie i wzory do nasladowania. Ich optymizm, wdziecznosc, pokora i zwyczajna ludzka zyczliwosc nie dadza sie porownac z niczym co do tej pory widzialam w zyciu.

To był bardzo intensywny wyjazd. Nie tylko fizycznie chociaż naprawdę daliśmy z siebie wszystko po całych dniach pracując w fundacji. Każdy dzień był inny, codziennie nowe problemy, nowe wyzwania, nowe wrażenia. Ten wyjazd był również bardzo intensywny emocjonalnie. Dzień w dzień, obcowaliśmy z biedą, głodnymi dziećmi, niesprawiedliwością, patologią. Mieliśmy okazję odwiedzić w domach podopiecznych fundacji, zobaczyc jak ich zycie wyglada na codzien, z jakimi problemami sie borykaja, jak sobie z nimi radza. Najbardziej w sercu zapadla mi Vivian i Lydia.

Vivian poznaliśmy w Ngao. Przychodzi tam codziennie i pomaga w kuchni, w biurze, opiekuje się dziećmi ulicy. Vivian ma 19 lat. Dzięki sponsorowi skończyła szkołę średnią a za kilka miesięcy rozpocznie studia. Zaprosiła nas do swojego mieszkania w samym środku slamsów. W maleńkiej izbie mieszkają w 6-ro. Vivian ma dwójkę młodszego rodzeństwa i przybraną siostrę którą rodzice przygarnęli jak zmarła jej mama. Vivian kocha swoje rodzeństwo i rodziców. Jako najstarsza praktycznie wychowuje całą trójkę, szczególnie 4-ro letnią Talię, która totalnie skradła nasze serca. Najpierw niechętnie się nam przyglądała, potem dała sobie przybić piątkę, a na końcu już w zasadzie nie schodziła nam z kolan. Cudowna wizyta, wniosła w moje życie wiele wartości. Tak, serce pęka na warunki w jakich żyją, na biedę, na niesprawiedliwość. Z drugiej strony nigdy jeszcze w życiu nie widziałam tak szczęśliwych i skromnych ludzi, którzy cieszą się z każdej najdrobniejszej rzeczy, którzy widzą dobro w otaczającej okropnej rzeczywistości. Ci ludzie, co słyszeliśmy, od wielu nie oczekują niczego, nie chcą pieniędzy czy podania im na tacy gotowych rozwiązań. Jedyne czego chcą to szanse, to możliwości, to okazję do nauki, pracy. Oni sami chcą sobie zarobić na wszystko. Nie wyciągają ręki, nie łapią za nogę żebrząc o ochłapy. Ciągle słyszeliśmy że lokalne problemy wymagają lokalnych rozwiązań. Gdy zapytałam Vivian jakie ma marzenie, powiedziała że marzy aby jej rodzice mieli lepszą pracę. Nie chce nic dla siebie, nie marzy o najnowszym modelu iPhone’a, chce by rodzice byli w stanie sami utrzymać rodzinę. Rozmawiałyśmy o jej studiach, planach na przyszłość. Chce zostać nauczycielką, chce pomagać innym. Docenia wartość edukacji. Powiedziała, że pierwsze zarobione pieniądze przeznaczy na sponsorowanie kolejnego młodego dziecka aby i ono miało tą szansę, która ona dostała od losu. Szanse na edukację i wyrwanie się z cyklu biedy.

Lydia – sama wychowuje 4 dzieci bo maz ja zostawil. Dopiero od niedawna pracuje. Niestety jest to praca na nocna zmiane, wiec dzieci w zasadzie wychowuja sie same. Same musza sobie ugotowac, odrobic lekcje i ogolnie zajac sie soba. Dwoje z nich jest juz w szkole z internatem, pozostala dwojka w domu. Lydia jest bardzo pobozna, kazda wolna chwile spedza w kosciele, spiewa w chorze. Bogu dziekuje, ze dal jej cudowne dzieci, ze sa zdrowi. A , ze czesto brakuje jedzenia o innych podstawowych rzeczach nie wspominajac – Lydia twierdzi, ze taki jej krzyz i, ze na pewno bedzie jej to wynagrodzone. Moze w niebie a moze jeszcze na ziemi. Za serce chwyta mnie ile sily, madrosci i samozaparcia jest w jednej drobnej kobiecie. Jak potrafi patrzec na zycie pozytywnie, w czasie gdy tak naprawde nic pozytywnego w nim nie ma. Obiektywnie rzecz ujmujac, jej zycie to jedno pasmo biedy, ponizenia, przemocy i ciaglej niepewnosci co bedzie jutro. Czy dach zacznie przeciekac, czy bedzie miala co dac dzieciom do jedzenia, czy nie zwolnia jej z pracy. Ale, jak mowi, Bog ma swoj plan dla niej i ona mocno wierzy, ze gdzies na koncu tunelu jest i dla niej swiatelko i, ze skoro tak bardzo sie oddala Bogu, nic zlego stac sie jej nie moze.

Odjezdzamy z Nariobi z bagazem dodatkowych emocji i doswiadczen, z nadzieja i pomyslami na dalsza pomoc Ngao. Na zawsze juz chyba zapamietamy nowo poznanych przyjaciol, dzieciaki, caly personel Ngao, rodziny, ktore przyjely nas w swoich domach. W Kangemi zdecydowanie zostawiam kawalek serca. Jestem pewna, ze jeszcze tu wroce.