Swieta Wielkanocne za nami. Spedzilismy je w domu, ale za to w doborowym towarzsytwie. Z Houston, juz tradycyjnie, przyjechali Iza, Pawel i Dawid a z Kolorado dotarla Wiola. Do tego tesciowie, Agatka z Gregiem i caly dom sie zrobil ludzi. I fajnie sobie w milej atmosferze spedzilismy cala niedziele. W zasadzie swietowanie i przygotowania zaczelismy od piatku bo nasi goscie przyjezdni juz w piatek do nas dotarli. W sobote zerwalam wszystkich rano na swiecenie pokarmow. Tradycyjnie juz koszyczek musi byc poswiecony. Mila polska tradycja, choc z tego co widze to coraz wiecej Amerykanow w swieceniu uczestniczy. W tym roku wyjatkowo byla cala kaplica, az wierzyc sie nie chcialo. A kosciol jest lokalny, amerykanski, ale, ze w okolicy sporo Polakow mieszka, proboszcz od kilku lat organizuje dla tej wlasnie spolecznosci Swieconke. A teraz i Amerykanie chetnie koszyki taszcza – bo takie wielkie przynosza- i jedzenie swieca. Po swieceniu zaciagnelam wszystkich do parku kolo cmentarza gdzie kwitna przesliczne blubonety, typowy teksanski kwiatek, cos podobnego do drobnego lubinu. Kwitnie na wiosne, pieknie niebiesko. Taka laka blubonetowa swietnie za tlo do zdjec robila, choc mlodziez mi sie troche buntowala, ze oni glodni i niewyspani;). Jako, ze pogoda byla przecudna, spacerowalismy sobie po okolicy cale sobotnie popoludnie. Wieczorem zas, to co najcenniejsze, wspolny czas, nadrabianie zaleglosci, rozmowy, dyskusje, niemalze po blady swit.
Uwielbiam te nasze spotkania, ciesze sie, ze mimo lat kontakt sie nie urwal, ze nadal jestesmy sobie bliscy i chetnie spedzamy wspolnie czas. I, ze te Swieta, mimo, iz krociotkie mozemy we wspolnym gronie spedzic i dzieciakom przekazac te nasze tradycje swiecenia pokarmow, mszy w wielkanocny poranek, typowo swiatecznych potraw na stole czy biegania za jajkami w niedzielne popoludnie.
